poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kto ze mną?

Rozkminiam Wordpress i tam teraz piszę sobie...

http://mowiszimaszblog.wordpress.com/

Będziecie do mnie zaglądać?

Będzie mi bardzo, bardzo miło, zapraszam serdecznie.

piątek, 9 sierpnia 2013

„Można odejść na zawsze, by stale być blisko”

Gdy jesteś dzieckiem, nie zastanawiasz się, nie myślisz nawet o tym, że Twój świat mógłby wyglądać inaczej. Jesteś Ty, Mama, Tata, rodzeństwo...
Kiedy nadchodzi ten dzień, gdy musisz pożegnać się z kimś z tego Twojego świata, ciężko Ci w to uwierzyć. Miałam to szczęście, że dane mi było się pożegnać, bo czasem śmierć przychodzi nagle. Mój Tata odchodził dwa tygodnie i każdego dnia tego odchodzenia byłam z nim. Nie wiem, czy do końca był tego świadom, ale dla mnie te chwile były bardzo ważne, zwłaszcza że za jego życia często zdarzało nam się mieć odmienne zdanie na różne tematy. Tamte dwa tygodnie pozwoliły mi zrozumieć, że nie zawsze w życiu jest tak jak planujemy.
Tata chorował od kilku lat, ale w przypadku nowotworu są wzloty i upadki. W dniu moich 35 urodzin, cztery lata temu, Tata zadzwonił do mnie (mieszkaliśmy od siebie dość daleko), złożył mi życzenia, choć był już wtedy bardzo słaby. Następnego dnia podczas badania tomografem zasłabł i mimo, że jeszcze przez dwa tygodnie był przytomny, to nie do końca kontaktował się z otoczeniem. Rozmawialiśmy, ale kolejnego dnia nie pamiętał, że byłam przy nim. Stan był ciężki, nie beznadziejny, lekarze dawali nam wtedy więcej niż trzy miesiące. Stało się inaczej, po dwóch tygodniach w szpitalu, odszedł 30 lipca, pozostawiając mnie w kompletnym niedowierzaniu, ale też z wewnętrznym spokojem, że udało mi się przy nim być do końca.
Brakuje mi go bardzo...

Doceniajmy każdy dany nam dzień, nie odkładajmy na później nie załatwionych spraw, telefonów. Nie zwalajmy braku kontaktu na brak czasu...
Czasami wystarczy zadzwonić i krótko zapytać co słychać, niż nie odzywać się do kogoś przez wiele tygodni...możemy już nie zdążyć powiedzieć komuś, jak wiele dla nas znaczy...

sobota, 20 lipca 2013

Urodziny gdzieś...

Wczoraj dzień smutny...

67 lat kończyłby mój Tata...nie ma go z nami już cztery lata.
84 lata kończyłby mój Teść...nie ma go z nami juz dziesięć lat.

My wczoraj wracaliśmy z Warszawy do domu, życie toczy sie dalej. Lata mijają...ważne, żeby pamiętać!!!

piątek, 14 czerwca 2013

Fascynacja kobietą...

Jest tak niewiele programów kulinarnych, które ogląda się z otwartą buzią i śliną cieknącą po brodzie. Te wszystkie produkcje TVN, to nic innego jak lans siebie a nie potraw przez siebie przygotowywanych. Komentarze i wygląd gotujących świadczą o tym, że w kuchni nie należy umieć przyrządzać potraw, a jedynie wyglądać i bez sensu gadać. No, ale jak się nie ma KuchniaTV, to się lubi co się ma i ogląda te brednie, czasem wyciągając z nich coś dla siebie. Na szczęście (też niby na TVN), powtarzają co jakiś czas programy z Nigella Lawson. No ta, to ani wyglądać specjalnie nie musi, ani nawet mówić, żeby mieć ochotę natychmiast po programie biec do kuchni i próbować przygotować to co zaproponowała. Prosto, zrozumiale dla każdego a do tego pysznie. Taki program obejrzałam i wyjęłam z niego dla siebie przepis na pulpeciki z indyka z selerem naciowym i sosem pomidorowym.

Potrzebujemy:
500dkg mielonego mięsa indyka
3-4 gałązki selera naciowego
dużą cebulę
sos Worcestershire
sos pomidorowy
suszony tymianek
drobno tarty parmezan 3 łyżki
bułka tarta 3 łyżki


Seler z cebulą miksujemy na gładką papkę. Trzy łyżki dodajemy do mięsa razem z łyżeczką suszonego tymianku, bułką, sosem i parmezanem. Z mięsa formujemy maleńkie polpeciki. Mnie wyszły 54 sztuki.
Resztę masy selerowo-cebulowej podsmażamy na łyżce oleju. Dodajemy pomidory i tymianek. Po chwili wkładamy do sosu pulpeciki i dusimy około pół godziny co jakiś czas potrząsając garnkiem. Można jeść z chlebem, kaszą, ryżem...jak kto lubi.

 


wtorek, 4 czerwca 2013

Ciasto orzechowo-orzechowe z orzechami :-)

Jakiś czas temu, przy zamówieniu w sklepie internetowym dostałam w prezencie książkę z kilkoma przepisami na ciasta...i wiecie co, wszystkie do tej pory wykonane były trafione w dychę. 
A dziś zrobiłam ciasto co się zwało orzechowym. Ale ta ilość orzechów, która użyta jest do wykonania tego ciasta, pozwoliła mi wymyślić dla niego całkiem nową nazwę:

CIASTO ORZECHOWO-ORZECHOWE Z ORZECHAMI:
Potrzebujemy:
300g orzechów ziemnych bez soli


4 łyżki orzechowego kremu (nie masła)

4 jajka
250g cukru brązowego
300g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
200ml oleju
200ml maślanki
biała czekolada
2 łyżeczki wiórków kokosowych

Orzeszki należy dość drobno posiekać, nie mielić. Jaja utrzeć z cukrem na gładką masę, dodać 2 łyzki kremu orzechowego, maślankę i olej. 250g orzechów wymieszać z mąką i proszkiem. Dodać do masy. Porządnie  wymieszać.  Ciasto upiec w 200 stopniach przez 50 minut.
Czekoladę rozpuścić z wiórkami w kąpieli wodnej. Dodać 2 łyżki kremu orzechowego. Polać tym wystudzone ciasto. I na koniec posypać pozostałymi orzechami.



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dzień Dziecka

Czy są dzieci, które nie lubią prezentów? Szczególnie na Dzień Dziecka? Moje od urodzenia zostały przyzwyczajone do tego, że Dzień Dziecka, to dzień, w którym rodzice są wyłącznie dla dzieci, cały dzień kręci się wokół nich, sami wybierają sobie obiad i sami wybierają sobie deser. W tym roku wybór padł na pizzę i tort bezowy. Oto przepisy:

Pizza:
40g drożdży świeżych
2,5 szklanki mąki
100ml ciepłej wody
100ml ciepłego mleka
sól, oregano

Drożdże rozpuścić w wodzie i mleku. Wlać do przesianej mąki, doprawić i dobrze wyrobić.
Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce.






Na jednej połowie szynka, pomidor i bazylia, a na drugiej połowie pieczarki z cebulą i zgrillowana cukinia.



Tort bezowy:
7 białek,
2 szklanki cukru brązowego,
łyżka octu winnego.

Ubijamy pianę z białek, stopniowo dosypujemy cukier, na koniec dodajemy ocet. Pianę układamy na 2 blachy (jednakowej wielkości okręgi). Pieczemy w 150 stopniach 30 minut, a potem suszymy jeszcze 1,5 godziny w 100 stopniach.
Krem:
3 żółtka,
2 łyzki cukru,
500g mascarpone
200g serka straciatella.





Oprócz pyszności były gry planszowe, spaceru nie było, bo cały dzień padał deszcz :-(

czwartek, 30 maja 2013

Ciasto z rabarbarem i bezą

Wiem, wiem...nie wszyscy lubią rabarbar...mój najstarszy syn na przykład nie lubi...nigdy nie próbował, ale nie lubi i już. Zmuszać nie będę, jak dorośnie, spróbuje i będzie żałował, że wcześniej nie chciał. Zresztą wiele rzeczy nie tykał jeszcze w życiu...brokułów, brukselki, szpinak jadł, bo obiecałam ulubiony baton. Minę miał taką, że wolałabym chyba, żeby się nie zmuszał :-)
Niemniej jednak nie bacząc na upodobania smakowe Starszego upiekłam juz drugie ciasto z rabarbarem w sezonie. Przepis jak na szarlotkę, modyfikacja taka, że na wierzchu ciasta jest tylko beza, bez kruszonki.

2,5 szklanki mąki pszennej
4 jajka
2 łyzeczki proszku do pieczenia
1,5 szklanki cukru brązowego
6-7 gałązek rabarbaru (głównie różowa jego część)
kostka masła
2 łyzeczki mąki ziemniaczanej

Z masła, żółtek, pół szklanki cukru, proszku do pieczenia i mąki zagniatamy ciasto. Rabarbar kroimy na plasterki i dusimy z odrobiną cukru (nie na sos, tylko aby delikatnie zmiękł). Połową masy wyklejamy blaszkę. Nakładamy rabarbar. Drugą część ciasta kruszymy na owoce. Białka ubijamy na pianę, dodajemy szklankę cukru i mąkę ziemniaczaną. Ciasto pieczemy około 50 minut w 180 stopniach.



Młodszy dziś wrócił ze szkoły i tuż przed obiadem zjadł kawał ciasta.
"Smakuje Ci?" -spytałam
"Tak, tak...ale bardziej mi zależy, żeby zjeść szybko, tak żebyś na sobotę (Dzień Dziecka) zrobiła bezę"

Grunt to szczerość dziecka :-)





Pysznie smakuje na ciepło, z bita śmietaną


Szczypta miłości i babka ziemniaczana

Babka ziemniaczana:

1,5kg ziemniaków
20dkg boczku wędzonego pokrojonego w kostkę
3 cebule
sól, pieprz
jajko
1,5 szklanki mąki pszennej
kilka plasterków boczku
kwaśna śmietana
szczypior

Ziemniaki i dwie cebule zetrzeć na najdrobniejszej tarce. Boczek zesmażyć z jedną cebulą. Dodać do masy, doprawić. Dodać żółtko. Masę wymieszać z mąką a potem delikatnie wmieszać do niej pianę z białka.
Masę przełożyć do keksówek wysmarowanych tłuszczem. Piec ok 1,5 godziny w 200 stopniach.
Po wyjęciu z piekarnika odczekać chwilę, a potem pokroić w plasterki. Ułożyć na podsmażonych wcześniej plasterkach boczku i udekorować śmietaną oraz szczypiorkiem.



A z takiego ziemniaka smakuje najbardziej ;)



środa, 29 maja 2013

Po przerwie...

Dwa miesiące...długo i nie długo...minęło jak jeden dzień...i nie żeby coś szczególnego powstrzymywało mnie od pisania. Fakt zaangażowałam się w pewien projekt, który miał wyglądać inaczej, niż to się potem zaczynało okazywać. Na początku wszystkiego co robimy mamy do tego ogromną wenę, bardzo nam się chce. Cóż, ja niestety mam taki charakter, że jak coś nie idzie po mojej myśli, to skrzydła opadają i chce się coraz mniej. Decyzji o zarzuceniu współpracy nie podjęłam ja, ciężko byłoby mi rozstać się z czymś, co tworzyłam od "zarodka", no ale podjął ją za mnie kto inny i teraz po kilkunastu dniach lżej mi z tym. Ciężko tworzyć i angażować się w coś, w co się nie wierzy i czego się nie czuje do końca.
Zaglądajcie jednak na www.omamiona.pl pewnie każdy znajdzie coś tam dla siebie...może miłe koleżanki, współtwórczynie pozwolą mi czasem coś tam napisać :-)

No a co u mnie? Kręci się...rodzina ta sama, praca też, choć ciągle szukamy czegoś więcej, czegoś co przynosi jednocześnie stysfakcję no i pieniądze...według mnie, tylko to warto w życiu robić. Być w zgodzie z samym sobą, nie robić nic wbrew sobie.

Dzieci lada chwila kończą kolejny rok szkolny. Młodszy drugą klasę, Starszy pierwszą gimnazjalną. Tu wszystko idzie jak należy. Z nauką obu problemów brak.
Piesek coraz starszy, wymieniły się już wszystkie zęby na stałe, osiąga już chłopak dojrzałość, a przy tym przysparza tyle radochy!
Ja gotuję, pichcę, piekę...sukcesywnie będę uzupełniać przepisy, które w ciągu tego czasu zamieszczałam na Facebook, bo łatwiej i szybciej jednak niż na blogu...leń ze mnie wylazł...
Obiecuję poprawę i jak będziecie zaglądać to będzie mi niezmiernie miło.

wtorek, 12 marca 2013

Dzieci dorastają...

Tak wiele mówi się o pieluchach, kupach, zupach itp... Dziecko to tylko noworodek i niemowlak. Przecież najgorsze, a może najtrudniejsze zaczyna się jak małolat zaczyna dorastać...jak sam nie wie, czy jest jeszcze dzieckiem, czy może już facetem. Okiełznać jego myśli, a potem okiełznać swoje. Nie dawać się prowokować...bo najfajniej dla niego, jak się zirytuje mama czy tata, jak się wkurzy, jak się wydrze. "Nie muszę, nie będę, sama zrób, sama idź, później, zaraz, spokojnie zdążę..." to stały skład słownictwa nastolatka. On ma na wszystko czas, on ze wszystkim sobie da radę, tylko później, bo teraz jestem zajęty...Czym?...patrzeniem w sufit. Dziecko jest naszym lustrem...jak postępować, żeby w tym lustrze widzieć nie tylko swoje złe nawyki, ale więcej dobrych?  Jak pokierować dzieciaka, żeby wiedział na co może a na co nie powinien sobie pozwalać. Model wychowania kumpelski...czasem myślę, że się nie sprawdził...czy on nie docenia, czy nie rozumie? Kiedyś doceni, kiedyś zrozumie...napewno!!
Jak się do tego dobrze uczy, to chyba wszystko jest ok...nie szukam już problemów, gdzie ich nie ma. Akceptuję i kocham bezinteresownie i bezgranicznie. Synu...jestem z Ciebie dumna, nawet jeśli czasem działasz mi na nerwy!
zdjęcie dość mocno archiwalne :-)

czwartek, 28 lutego 2013

Derby jakis czas temu i pomysł na świetny obiad...

Podczas poprzednich wakacji dostaliśmy w prezencie zaproszenia na Derby. Wyścigi koni, czy to nam się spodoba? Nigdy nie byliśmy, ale jak dają to trzeba skorzystać. Poszliśmy tam, najwyżej na godzinkę, pogoda przecudna,  pozornie nudne konne wyścigi zamieniły się w cudowny, rodzinny piknik i byliśmy na nim cały dzień.







Mnóstwo pysznego jedzenia. A wśród tego danie obiadowe. Indyk, rozmaryn, cukinia i papryka. Spróbowałam odtworzyć to w domu i tak oto wygląda to danie.


Udziec z indyka
3 cukinie ze skórką (gruba kostka)
kolorowe papryki (gruba kostka)
rozmaryn świeży
sos pomidorowy
sól, pieprz
olej

Indyka kroimy w grubą kostkę, obkładamy rozmarynem i na całą noc wkładamy do lodówki. Rano pieczemy oddzielnie indyka, oddzielnie cukinię z papryką. A potem wszystko razem zalewamy sosem pomidorowym.
Podawać można z ryżem, z chlebem, z bułeczką.

środa, 20 lutego 2013

Co robić, żeby dzieciom dogodzić...dać na luz

Są dni, w których staram się, gotuję kilka godzin, przyrządzam, pichcę, podaję do stołu i słyszę: "ja tego nie lubię", "przecież wiesz, że tego, tamtego nie jem". Czasem zwyczajnie nie chce mi się już wymyślać niczego nowego, zrobić spaghetti lub kotlet z piersi kurczaka, byle tylko zjedli i nie marudzili. Dziś zrobiłam coś po raz pierwszy i byłam prawie pewna, że będą wydziwiać. A tu...cisza, zjedli, mlaskali i podziękowali ciesząc się, że jutro będzie to samo... Bądź człowieku mądry...czyli to ja za bardzo się przejmuję, zamiast dać na luz.



Czerwony ryż z kurczakiem i warzywami:
1,5 szklanki ryżu
2 szklanki bulionu drobiowego
2/3 szklanki soku pomidorowego
1,5 szklanki groszku konserwowego
70 dkg piersi z kurczaka pokrojonej w kostkę
3 czerwone papryki pokrojone w paski
1 cebula pokrojona w kostkę
3 ząbki czosnku
oliwa, sól, oregano, słodka papryka, pieprz Cayenne

Oliwę rozgrzać, podsmażyć kurczaka. Dodać paprykę, cebulę, czosnek i oregano. Smażyć ok. 5 minut. Wsypać paprykę i pieprz. Dodać ryż, zalać bulionem i sokiem pomidorowym. Zagotować. Dusić na małym ogniu aż odparuje płyn i ryż zrobi się miękki. Na koniec dodać groszek i delikatnie wymieszać.




                             To proste i naprawdę pyszne risotto.

wtorek, 19 lutego 2013

Charcik włoski, pies doskonały...prawie zawsze :-)

Charcik Włoski oryginalna nazwa piccolo levriero italiano. Rasa psa zaliczana do grupy chartów.Pies myśliwski, wyścigowy pies-towarzysz.
Głowa smukła, oczy duże, ogon cienki i długi.
Sierść krótka i delikatna, umaszczenie jednolite, czarne, szare, błękitne lub płowe („izabelowate”).
Inteligentne, uczuciowe, łagodne, wesołe i aktywne. Żyją w zgodzie z innymi domownikami.
Nie wymaga większych zabiegów; uwagę należy zwrócić na higienę uzębienia (stosunkowo często występuje kamień nazębny). Ułożenie pod warunkiem konsekwencji nie jest trudne. Rasa aktywna, wymaga ruchu.
Waga do 5 kilogramów, a wzrost maksymalnie 38 centymetrów.

Wybierając taką rasę kierowaliśmy sie głównie tym, żeby: pies nie miał zbyt długiej sierści, nie wymagał zbyt wielu zabiegów pielęgnacyjnych, lubił jeździć autem, ponieważ sporo podróżujemy, był niewielkich rozmiarów i nie chorował.

Nasz charcik uwielbia się przytulać, cały czas siedziałby na rękach, uwielbia spać w pościeli. Nie cierpi wychodzić na dwór gdy jest zimno, śnieg omija szerokim łukiem, jeśli ma taką możliwość oczywiście i w przypadku nauki czystości jest cholernie oporny na wiedzę. Tylko co któryś raz udaje mu się trafić na podkład, a wtedy przybiega i oznajmia swoją radość z tego, że trafił.
Ogromny pieszczoch i ogromna radość.
Nasz ma umaszczenie błękitne i pochodzi z miotu na literę A, dlatego nazwaliśmy go Azul (po hiszpańsku oznacza błękitny, niebieski).












poniedziałek, 18 lutego 2013

Ciasto marchewkowe...i dlaczego właściwie jest ono takie pyszne

Siostra moja rodzona, co nieco starsza ode mnie, od dłuższego czasu mieszka w Anglii. Wiele lat minęło, zanim zebraliśmy się i pojechaliśmy całą rodziną w odwiedziny. Po pierwsze dość daleko jednak do niej, a po drugie nie zawsze zgadzałyśmy się ze sobą, więc chyba niezbyt mi się do niej spieszyło. Pojechaliśmy na poprzednie Święta Wielkanocne i ten wyjazd bardzo ocieplił nasze stosunki, żeby nie powiedzieć nadał im w końcu jakiś głębszy sens. Bardzo zbliżył nas do siebie, wiele udało nam się wyjaśnić nieporozumień, które zalegały w nas od lat.
Udało nam się też wtedy zobaczyć kawałek Anglii, może bardzo maleńki fragmencik, ale pozwoliło to rozbudzić ciekawość i ochotę na więcej. Byliśmy tam też całe wakacje, ale do tego wrócę jeszcze kiedyś.
Podczas tamtego wielkanocnego pobytu pojechaliśmy między innymi zwiedzać Edynburg, to piekne, stare miasto, z fantastycznymi zabytkami, podobno jedna z trzech obok Pragi i Lizbony najpiękniejszych "starówek" na świecie.











Wiele klimatycznych kawiarenek, a w jednej z nich zamówiliśmy do kawy ciasto marchewkowe, najpyszniejsze, jakie kiedykolwiek jadłam.
Razem z siostrą spróbowałyśmy odtworzyć ten smak. Udało się, to przepis doskonały, ciasto łatwe do wykonania, a smak zniewala.

Ciasto marchewkowe:
2 jaja
200g cukru brązowego
150ml oleju
200g startej marchewki

50g posiekanych orzechów włoskich
75g ananasa z puszki
50g wiórków kokosowych
200g mąki
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Jaja ubić aż podwoją objętość. Dodać cukier i ubijać do gładkości. Dodać pozostałe składniki. Wymieszać. Piec 1 godzinę w 150 stopniach. Jak wystygnie to przygotować lukier:
mało soku ananasowego + dużo cukru pudru
i polać nim ciasto.









czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki...nie-walentynki

Przecież ja nie obchodzę. Z mym  od 13 lat mężem, a od 16 lat towarzyszem życia właściwie od początku znajomości w ten dzień konkretnie nie świętowaliśmy. Kupowaliśmy poprostu coś fajnego, wyjątkowego do jedzenia, dobre winko, miło i wspólnie spędzaliśmy czas. Od 13 lat mamy dzieci , to znaczy jedno od 13 a drugie od 8 i od tamtej chwili zawsze to oni dostają od nas jakiś drobiazg. W tym roku żelki na patyku, któregoś roku poduszki z miłosnymi wyznaniami, zwykle raczej coś słodkiego, serduszkowego.
I nie obchodzę, ale na śniadanie przygotowuje serduszkowe kanapki, na obiad bedzie ryż z curry z kurczaka i mango, a wieczorem zjemy sushi i napijemy się wina...no to obchodzę czy nie? Czasami marzy mi sie coś spontanicznego i romantycznego...ale czy nie najważniejsze, że od tych szesnastu lat jesteśmy ze sobą na dobre i na złe, czy to nie najważniejszy dowód miłości? Czy musimy okazać sobie to jeszcze konkretnie 14 lutego każdego roku?
Walentynki...dostaliśmy dziś od młodszego serduszkowy koszyczek a w nim osobiste życzenia dla Taty i Mamy...i to mnie wzrusza, dla takich podarunków niech sobie będą te Walentynki.





Azul też dziś dostał swoją Walentynkę, przysłali dziś zawieszkę do obroży, zamówioną wcześniej przez nas.
Tylko obroży jeszcze nie przysłali, ale pewnie nadejdzie wkrótce.




Dla wszystkich obchodzących i nie obchodzących WESOŁEGO WALENTEGO!!

środa, 13 lutego 2013

Chilli Con Carne

Ale to brzmi...Chilli Con Carne...jak myślę o tym daniu, to marzy mi się Meksyk...

Gotowałam pierwszy raz.

Potrzebujemy:
pół kilograma wołowiny
dwie puszki czerwonej fasoli bez zalewy
4 puszki sosu pomidorowego z kawałkami pomidorów
4 ząbki czosnku
pół łyżeczki mielonego kminku
posiekana papryczka chili
pół łyżeczki oregano
łyżka mąki
sół, pieprz, cukier i olej



W dużym garnku rozgrzałam olej, podsmażyłam na nim mięso. Jak się zrumieniło, dodałam wszystkie przyprawy i gotowałam jeszcze chwilę, cały czas mieszając. Wlałam wszystkie sosy pomidorowe i dusiłam wszystko jeszcze pół godziny na małym ogniu (w elektrycznej kuchence na 4 poziomie). Co jakiś czas mieszałam, aby się nie przypaliło. Wrzuciłam fasolę i pogotowałam jeszcze 5 minut. Chilli podałam z ryżem.
Do smaku można podać tarty żółty ser, kwaśną śmietanę, awokado, drobniutko pokrojoną cebulę lub szczypior. Ja wybrałam opcję ze śmietaną i awokado... i to był trafny wybór, smakowało świetnie.


poniedziałek, 4 lutego 2013

Zero pomysłów..a potem kasza gryczana

Macie tak, że wymyślenie czegoś na obiad staje się dla Was problemem, nie do przebrnięcia. Ja tak ostatnio mam. Zwłaszcza, że do wykarmienia cztery gęby i każda najchętniej jadłaby co innego. Mama oczywiście wiecznie walczy z nadwagą, to najchętniej warzywa...Tata ostatecznie też przymknąłby oko na te warzywa, ale może do tego jakieś mięsko...ale niekoniecznie drób, nie przepada poprostu. Starszy warzyw nie trąca w ogóle, za to drób najchętniej, no i z "frytkami do tego" oczywiście. Młodszy warzywa i owszem, drób też być może...ale ten właściwie, to najmniej wybredny narazie jeszcze jest. Mało rzeczy mu nie smakuje, ale jak nie spróbuje to nie powie, że nie. Przeciwnie do Starszego, ten nie próbuje, bo wystarczy, że kolor mu nie podchodzi i już nie ma tematu.

W ten weekend wymyśliłam kaszę gryczaną z sosem grzybowym. I tak: Mama z Tatą jadła kaszę z sosem grzybowym, minutowy sznycel wołowy i kiszonego ogórka, Starszy jadł ziemniaki, kotlet z indyka i marchewkę z jabłkiem, a Młodszy kaszę z sosem, kotlet z indyka i marchewkę z jabłkiem. Jakoś ich pogodziłam, choć garów kilka w ruch poszło.

Sos grzybowy wart zarejestrowania i powtórzenia wielokrotnego:
200g suszonych grzybów,
1 cebula,
1/4 kostki masła
3 łyżki mąki
szklanka bulionu

Cebulę posiekać drobno, zeszklić na maśle, mąkę na osobnej patelni uprażyć, aż się zezłoci. Dodać mąkę do cebuli i zalać bulionem. Grzyby namoczone przed nocą w zimnej wodzie, przegotować, posiekać i dodać do cebuli. Gotować jeszcze przez chwilę na małym ogniu. Sos jest boski, a z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym smakuje super.



W sobotę porwałam się jeszcze na faworki (8 żółtek, szklanka piwa i mąka do wgniecenia) oraz tort bezowy, bo przecież zostały białka.
8 białek
2 szklanki cukru
łyżeczka mąki ziemniaczanej
łyżeczka octu

Blaty bezowe piekłam najpierw 30 minut w 120 stopniach, a potem suszyłam 3 godziny w 100 stopniach.
Przełożyłam je serkiem mascarpone zmiksowanym z 200g serka czekoladowego.
Całość polałam polewą czekoladową zamarzającą.

czwartek, 24 stycznia 2013

Komplementuj mnie...

Dziś Międzynarodowy Dzień Komplementów, no ale jak Cię nikt nie komplementuje, to sobie musisz sama... Jestem fajna, jestem mądra, mam fajną rodzinę, fajnie gotuję, dbam o wszystkich, lubie robić innym przyjemności... basta.

Dzis też po raz pierwszy poszliśmy z Azulem na spacerek. Spacerek to zdecydowanie za dużo powiedziane. Wynieśliśmy malucha na zewnątrz na rękach, postawiliśmy na śniegu, postał, postał, zjadł trochę śniegu, a następnie błagalnym wzrokiem dał znać, że już dość i wracamy do domu.

Czyli jeszcze raz: jestem fajna, jestem mądra, mam fajna rodzinę........

środa, 23 stycznia 2013

Pierogi z mięsem i węgiel

Kawałek wołowiny z rosołu i dylemat, pierogi czy naleśniki. Stanęło na pierogach, a ciasto jako spontan wyszło boskie. Pierogi jak pierogi. Trochę mąki, sól, wrzątek i oliwa. Potem tylko lepienie i gotowanie.
Cebulę do pierogów pokroiłam na drobną kosteczkę i w oczekiwaniu na Męża postanowiłam ją podsmażyć. A jak już się trochę podsmażyła to przestawiłam na drugi palnik, co by dosmażyć, jak już będę podawać. I za cholerę nie wiem, jak to się stało, że drugi palnik włączyłam, zamiast wyłączyć ten spod cebuli. Starszy wszedł, włączył wywietrznik,bo mu dym przeszkadzał, ale po co zdjąć cebulę co się kotłuje z palnika. "Myślałem, że ty taką cebulę chciałaś zrobić"...ta...
Jak ją wylewałam do kibla, to już zwęglona była. A smród do tej pory nie chce wyjść z domu...

Ale pierogi wyszły boskie.


wtorek, 22 stycznia 2013

Faworki i "pofaworki"....






Są potrawy, które robi się wyłącznie w określonych porach roku. W innych nie smakują tak samo, nie tak jak powinny. Chyba tak jest właśnie z faworkami. Typowo karnawałowa słodycz, chociaż słodycz to złe określenie, to wciąga jak chipsy, ale zdrowsze zdecydowanie.
Ja robię faworki z żółtek, takiej samej ilości piwa jasnego i mąki "do wgniecenia". Zawsze śmiałyśmy się z moją siostrą, jak pytałyśmy mamę ile mąki dodać do danego ciasta, zawsze odpowiadała "do wgniecenia" i w przypadku faworków tak właśnie jest.  Można je zrobić z 3 żółtek, a można w 20. A ilość mąki zależy nawet od wielkości jaj. A jak już ugniotę to ciasto, to myśląć o kimś kogo bardzo nie lubię, okładam to ciasto wałkiem z całej siły. Potem rozwałkowuję na bardzo cieniutkie placki, nastepnie tnę te placki na paski ok 3cm szerokości, przecinam w środku i zawijam jakby na supeł. Gotowe zawijasy smażę w kokosowym tłuszczu a jak ostygną, posypuję cukrem pudrem.
ZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcieZdjęcie


Po faworkach zostają białka i czasem robię z nich bezę, ale w karnawale zawsze "piegusa". Do niego biorę szklankę białek, szklankę mąki, szklankę cukru i szklankę masy makowej, łyżeczkę proszku do pieczenia, pół roztopionego masła. A upieczone w 180 stopniach ok. godzinę ciasto polewam rozpuszczoną czekoladą.




poniedziałek, 21 stycznia 2013

Nie miała baba kłopotu...

Synów mam dwóch...Starszy jest już zbuntowanym nastolatkiem, 14 rok na karku i podstawowa życiowa zasada "spokojnie, zdążę", nieważne, że wszędzie biegiem, ale się nie spóźnia. Wszystko aktualnie jest na nie...ale spoko, przejdzie mu...kiedyś napewno.
Młodszy mój synek ma 8 lat, ten to jeszcze ma siłę i ochotę na wszystko. Właściwie teraz jest trochę na etapie, że chciałby robić wszystko naraz, no i najlepiej bez pomocy kogokolwiek...

No dobra, ale ja do czegoś zmierzam przecież. Synowie moi śpią już i przesypiają całe noce, starszy to w weekend pewnie z łóżka nie wstawałby wcale. Zaczęli przesypiać całe noce odkąd skończyli rok. To cóż mnie kurde podkusiło, żeby kupić sobie szczeniaczka?
Przygotowałam się na to, że spacery, że sikanie w domu, że uczenie komend, że przytulanie... ale nie przygotowałam sie mentalnie na to, że sypiać przestanę... Ta mała cholera jest z nami od ponad tygodnia i od ponad tygodnia noc porwana jest na części. Śpi z nami w łóżku, a jakże. Przez pierwsze noce, wstawał i łaził, teraz już tylko przebudza się i bawi przez chwilę moimi dłońmi lub włosami, a potem wtula się w szyję i zasypia słodko.

A tak w ogóle to jest przesłodki i można łychami go jeść. A pachnie tak cudnie...



                                                  Taki sie urodził, 16 listopada




                            A taki był, jak przywieźliśmy go do domu 12 stycznia