Ja robię faworki z żółtek, takiej samej ilości piwa jasnego i mąki "do wgniecenia". Zawsze śmiałyśmy się z moją siostrą, jak pytałyśmy mamę ile mąki dodać do danego ciasta, zawsze odpowiadała "do wgniecenia" i w przypadku faworków tak właśnie jest. Można je zrobić z 3 żółtek, a można w 20. A ilość mąki zależy nawet od wielkości jaj. A jak już ugniotę to ciasto, to myśląć o kimś kogo bardzo nie lubię, okładam to ciasto wałkiem z całej siły. Potem rozwałkowuję na bardzo cieniutkie placki, nastepnie tnę te placki na paski ok 3cm szerokości, przecinam w środku i zawijam jakby na supeł. Gotowe zawijasy smażę w kokosowym tłuszczu a jak ostygną, posypuję cukrem pudrem.
Po faworkach zostają białka i czasem robię z nich bezę, ale w karnawale zawsze "piegusa". Do niego biorę szklankę białek, szklankę mąki, szklankę cukru i szklankę masy makowej, łyżeczkę proszku do pieczenia, pół roztopionego masła. A upieczone w 180 stopniach ok. godzinę ciasto polewam rozpuszczoną czekoladą.
Tak, to jest właśnie czas na faworki....może się tym zajmę w weekend? zobaczymy:))
OdpowiedzUsuńZrób, zrób...I pochwal się jak wyszły :-)
UsuńTłusty czwartek już był...a ja dalej szukam...a tu faworki...kurcze..zjadłabym...hmmm Szukam dalej...może znajdę coś łatwiejszego?? :)POZDRAWIAM
OdpowiedzUsuńłatwe, naprawdę...
Usuń